czwartek, 21 sierpnia 2008

Od samego poczatku

A wiec... (tak wiem, nie zaczyna sie od ,,a wiec´´)...to moze zaczne od coz (oj nie, nie! Nie zaczyna sie od ,,coz´´)...hm...to moze zaczne od tego jak to sie stalo, ze jestem tu gdzie jestem X)
Pewnego (jakze pieknego) wieczoru, gdy nic nie przeczuwajac, siedzialam sobie w pokoju telewizyjnym i oczywiscie co w takim pokoju sie robi - ogladalam telewizje, do domu przyszla mama!!! (-Aaa!o nie!ta historia jest taka straszna!przestan!przestan! -dopiero zaczynam, straszne to dopiero bedzie)
Od tamtego (jakze pieknego) wieczoru wiedzialam, ze moje zycie nie bedzie juz takie ,,normalne´´ jak kiedys...
Przygotowania do tego wyjazdu (jak i do kazdego innego) odkladalam na ,,e...zrobie jutro, dzis sie wyspie´´ , wiec dziwie sie ze wszystko zrobilam XP
19 sierpnia o godzinie 1:00 zostawilam wszystko i udalam sie w podroz!
Znajomy rodzicow zawiozl mnie na lotnisko w Berlinie...i od tego czasu zostalam sama (-sama? -taaak!saaama!)
Na lotnisku w Berlinie musialam z godzinke poczekac, bo dopiero po 5, czy 6 otwierali ,,kiosk z biletami´´. Bardzo podobalo mi sie to, ze pomimo ze jechalam w 2 klasie to stalam w kolejce do biznes klasy... ustawili mnie tam bo mialam zezwolenie na wiekszy bagaz z racji, ze lecialam daaalej niz wszyscy!
Pierwszy samolot wielkoscia przypominal LOT; siedzialam na srodku z prawej jakis Niemiec z lewej jakas dziewczyna z Francji (leciala chyba do Brazyli). W Paryzu wylondowalismy po 40 minutach spoznienia. Oczywiscie Francuzke odprowadzili na jej samolot, chcac jej pomoc, bo nasz lot byl opuzniny, a jak ja poprosilam o pomoc (jeszcze w samolocie!) to wysiadajac uslyszalam ,,ktos ci TAM pomoze´´ i widzac charakterystyczny gest podnoszenia ramion (bezradnosc), wiedzialam, ze musze sobie radzic sama, wiec poszlam dalej X)
Szlam tak, jak wskazywaly mi te dziwne znaki (typu: L1 - L25; gate 26-75, itp., itd.) Podeszlam tylko do informacji, by zapytac czy moj bagaz napewno spotkam pod koniec mojej podrozy (tzn. czy nagle nie dostanie nozek i nie zechce udac sie na plaska planete na grzbiecie gigantycznego zolwia, na 4 sloniach, itd.) i poniewaz odpowiedz byla ,,odpierze go pani w Tepic´´ udalam sie dalej, kierujac sie tymi logicznymi znakami.
Drugi samolot byl...hm...gigantyczny!miejsca 3, 4, 3 (ja siedzialam w 3 przy oknie). Kazdy mial swoj telewizorek, pilot do niego, sluchawki (do niego), poduszke (dla siebie) i kocyk (takze dla siebie). Nie wiem dlaczego, ale gdy tylko usiadlam i zapielam pasy, zasnelam i...przegapilam start!obudzialm sie jak juz lecielismy daleko, wysoko, ponad chmurami.
W samolocie stracilam poczucie czasu. Zapragnelam obejrzec film. Wzielam pilota XD (glupia!tego od telewizorka!) i juz prawie nacisnelabym przycisk, ale zobaczylam dziwne, waskie, dlugie wglebienie w tym plastiku i napis (w doslownym tlumaczeniu) ,,katka kredytowa´´ (karta kredytowa!ze jak?!ze placic!o niee!). Wtedy stwierdzilam, ze poczekam az ktos z moich sasiadow wlaczy film to bede u niego ogladac. Lecz nie wiedzialam jeszcze wtedy, ze to telewizorka sa sluchawki i gdy juz wszycy dookola ogladali filmy stwierdzialam, ze to jest w cenie lotu i wlaczylam jakis tam ,,romantyczny´´ film (coz, mial byc romantyczny, ale tak trzeslo samolotem, ze nawet nie pamietam co to bylo XD) . W sumie podali 2 posilki i jedna przekaske. Po tych kilku godzinach lotu (ile to ja lecialam, 8-10 h?) jeszcze przed wyjsciem zabrali wszystkim sluchawki i wsadzili do wielkiego niebieskiego wora! Gdy juz wyszlam, a troche to trwalo, udalam sie ,,za tlumem´´´, zapisalam jakas karteczke (cos typu kim jestem i gdzie bede mieszkac), choc jak sie potem okazalo nie byla mi ta karteczka do niczego potrzebna bo mam vize na rok i jak podeszlam do pani przy ladzie to mi objasnila ,,ze mam czekac TU w Mexico city na bagz, jak go nie bedzie to mam zapytac kogos z obslugi, a potem mam isc do L1 lub L2 i tam odebrac bilet i ze to jest na gorze i jedzie sie schodami i hef e najs tajm in meksiko´´(e...ok, powiedzmy, ze rozumiem). Tak wiec, czekalam na bagaz i oczywiscie, ze go nie bylo, wiec poszlam do takiego pana (wygladal mi na pracujacego tam) i on mi powiedzial, ze bagaz bedzie w Tepic. Wiec ja zadowolona, ze nie musze targac tych 23 plus 16 kilo i to co mialam przy sobie, udalam sie na gore, majac nadzieje, ze znajde jakas kawiarnie i kupie kawe. W L2 skierowali mnie jednak do L3 i tam dostalam bilet i przed odejsciem , na droge, uslyszalam mile slowa ,,oj, aj fing li hef e problemo´´. Przerazona obejrzalam sie za siebie i ujrzalam tego samego pana co przed chwila dal mi bilet, tyle, ze usmiechal sie jeszcze bardziej niz wczesniej. ,,What?´´ nie obwijajac w bawelne zapytalam. No i zgadnijcie co mi powiedzial, trudne nie? oczywiscie nie ma bagazu, ale mam sie nie martwic, tylko isc dalej do bramki i tam sie dopytac o to co moje.
Zawiedziona, ze nie napije sie kawy, poszlam do bramki i zapytalam sie jednej z trzech kobiet o moje. Uslyszalam ze mam poczekac 30 minut i wszystko bedzie ok, i chyba bagaz nie zostal przkazany z air france (wszystko bylo by ok, gdyby nie to ze air frane opuscilam 10h temu w paryzu bo ten samolot to inna linia byla!).
Jeszcze bardziej zalamana poszlam kupic sobie wode, ktora wypilam w calosci w ciagu minuty. Jak ponownie podeszlam do lady, odeslano mnie, lecz po 5 minutach zawolano i dowiedzialam sie ze bagaz sie odnalazl. Wraz z jedne z nizszych tam pracujacych pan, udalam sie na dol, by go odebrac. Gdy juz go dostalam, zabral mi go, pracujacy tam pan i przytargal do busu. Odznaczyl, wreczyl mi jakies dwa smieszne papierki i widzac moja bezradnosc, bezczynnosc i zmeczenie wsiadl do busu, by pomoc mi potem odprowadzic bagaz do samolotu. nie przeszkadzalam mu i zeby go bardziej zmobilizowac udawalam jeszcze bardziej zmeczona. Oczywiscie na pozegnanie powiedzialam ze mu dziekuje X) i wsiadlam do samolociku wielkosci malego wroclawskiego autobusu. Tam siedzenia (jak w autobusie) po 2 z kadzej strony. w sumie to bylo 10 rzedow czyli 40 miejsc, ale ludzi bylo tylko 16 plus piloci i jedna pani z obslugi. Trache trzeslo (troche...troche?!), ale nie lecielismy dlugo. Na lotnisku (budynek nie wiekszy niz moja dzialka) zobaczylam wysokiego pana, niska pania i jakas nastoletnia dziewczynke trzymajaca okraglego, brazowego miska, do ktorego przyczepione byly 2 balony. Wydaje mi sie, ze zrobilam wtedy mine typu ,,ze co?´´ bo zaraz potem wszyscy sie do mnie usmiechali. Podeszlam do nich, wcisneli mi miska, zabrali bagaz podreczny (i brutalnie pobili) e...znaczy usciskali, ucalowali i juz! byl tam obok nich tez jakis pan ubrany prawie caly w ubrania z napisem rotary, wiec nie mialam watpliwosci, ze to moja rodzina.
Domek maly, ale przytulny, pokoik bardzo fajny (e...szkoda, ze dzis nie wzielam aparatu, bo bym wkleila zdjecia).
Po 20 minutach, jak nie zdazylam sie jeszcze rozpakowac, pojechalismy do hipermarket i ciagle tylko slyszalam ,,gusto?gusto?´´ no i jak juz powiedzialam np. ze lubie sok brzoskwiniowy to zaraz w koszyku ladowaly takie 4 soki! Po jakis kilkunastu minutach chodzenia po sklepie, Rosa (´mama´) spotkala swojego jednego znajomego. Ale by nie bylo za latwo ten znajomy byl z zona, ta z siostra, ta z wujkiem, ten z zona, ta z 2 dzieci, i jeszcze jacys przyjaciele tego pierwszego znajomego i ich znnoajomi i tak nagle wokol mnie znalazlo sie ok 20 osob i wszyscy do mnie po hiszpansku! Moglam sie tylko glupio usmiechac! Na szczescie po 10 minutach wszysy sie rozeszli a my poszlismy do kasy...co za dzien! X)
podsumowujac: ale ja mam zwariowane zycie XD

Brak komentarzy: